Zaczynamy zbierać szczyty: tu lutowy weekend na zdobycie Wielkiej Desztny i Jagodnej. Tras, jak zwykle to bywa, można wybrać kilka. My auto zostawiliśmy w Lasówce i stamtąd ruszyliśmy na Velka Destna.
Droga standardowo zaczyna się od przejście kawałek polną ścieżką, gdzie psy mogły się wyszaleć i za chwilę weszliśmy w las. Początkowo droga to typowy górski szlak, jednak później prowadzi on przez mocno uczęszczane trasy dla narciarzy biegowych, bo jak wiadomo sport ten w Czechach jest bardzo popularny. W zasadzie nic nie mielibyśmy przeciwko poza tym, że Luna panicznie boi się narciarzy po tym, jak kiedyś weszła jednemu rozpędzonemu pod nogi.
Herko jak zwykle bardzo zadowolony, że jest mu zakładany kaganiec.
I po chwili tyle go widzieliśmy. I tak to można wierzyć w jego „będę grzeczny” … tylko koło nas przebiegał, gdy musiał skorygować azymut względem naszych planów.
Szlak to naprawdę przyjemna wędrówka w pięknym lesie pod okryciem śniegu i oczywiście im wyżej tym go więcej.
Tu mieliśmy przymusowy postój kilkunastominutowy w oczekiwaniu aż łaskawie dołączy do nas Herko. Luna jak zwykle w pozycji oczekującej na królewicza. A jak w końcu raczył dołączyć już wybiegany, to poszedł na sznurek, tak aby nam trochę potowarzyszyć w wędrówce.
Udało nam się nawet zgubić raz trasę, ponieważ szlak przez pewien, dłuższy odcinek biegł drogą, która rozwidlała się nieoczekiwanie na szlak, który ostro szedł w górę i drogę spokojnie okrążającą górę, przy czym nie było wyraźnych oznaczeń, ze względu na dużą ilość śniegu i brak innych turystów pieszych. Zorientowaliśmy się dopiero po kilkuset metrach, gdy na drodze spotkaliśmy miejsce dokarmienia, tuż pod samą amboną.
Przy tej okazji pojawiło się dużo etycznych wątpliwości i dyskusji w temacie. Ale też dzięki temu zorientowaliśmy się, że nie możemy być na szlaku turystycznym.
Pierwsze budzące wątpliwości pytanie: czy można dokarmiać zwierzynę zimą? Niby tak, bo takie biedne i marzną, ale później nie potrafią sobie same poradzić i bezradnie przychodzą w miejsce, gdzie były dokarmiane, a tam może brakować jedzenia. Matki prowadzą młode pod paśnik i nie szukają naturalnych miejsc, które zapewnią im przetrwanie. Do tego brak selekcji naturalnej wywołanej zimą, prowadzi do nadmiernego rozrastania się liczebności zwierząt, przy czym nie padają najsłabsze osobniki, a rozmnażają się przekazując „słabe geny”, dokładnie tak jak robią to ludzie.
– Nie wiem, co myśleć. W zasadzie to się nie znam. Ale mam swoje zdanie odnośnie drugiego pytania.
Wszystko fajnie ale jak już wspomniałam, my natknęliśmy się nie na paśnik, a na rozsypane buraki, zimniaki i kukurydzę pod amboną.
Czy to moralne wabić zwierzęta pod ambonę i do nich strzelać? W końcu one się przyzwyczajają i w okresie polowań pewne jedzenia i bezpieczeństwa podchodzą pod samą lufę. Z jednej strony zwierzę będzie celnie trafione więc w teorii szybciej i mniej boleśnie padnie, w porównaniu do zwierzęcia, do którego myśliwi celują spomiędzy drzew i czas trafią celnie i zabiją, ale zdarza się, że tylko ranią i zranione zwierzęta uciekają i długo się wykrwawiają lub w ogóle rana jest na tyle mało poważna, że później w mięsie znajduje się śrut. Brzmi to teraz jakbym była za dokarmianie pod ambonami, ale tak naprawdę to zdecydowanie jestem zupełnie przeciwko strzelaniu. Clou sprawy pięknie oddał Abelard Giza (występ- mistrz): watch
U nas, na wsi świetnie widać jak przyroda sama reguluje populację i tak raz więcej widać zajęcy w polach, a w innych latach nie ma ich prawie w ogóle, za to dużo lisów wałęsa się po okolicach.
No ale wracając do przyjemności jak już się odnaleźliśmy w przestrzeni. To Herko oczywiście musiał na pierwszego napotkanego psa narzucić łapy na plecy, w czasie kiedy Lunka ukrywała się przed dwoma narciarzami na biegówkach.
Czym dalej tym ciemniej, piękniej i spokojniej…
… aż udało się dotrzeć do szczytu
Na późny obiad wybraliśmy restaurację La Salle w Bystrzycy Kłodzkiej, gdzie co prawda bez psów ale zjedliśmy bardzo przyzwoitą pizzę, a muszę przyznać że wymagania w tym zakresie mamy wysokiem.
Najedzeni pojechaliśmy do Poręby, gdzie mieliśmy przez booking zarezerwowany nocleg w Willa Wzgórze Poręba. Noc kosztowała nas około 250 zł.
Pokój był czysty, ciepły i przyjemny, niestety wybraliśmy ten nocleg ze względu na dostępność sauny i masażów, z których nie mogliśmy skorzystać bo na saunę to już za późno (przyjechaliśmy około 21:00) a masaży też nie ma bo masażystka już nie pracuje, ale na ogłoszeniach jakoś tego nie było widać. Mimo tego nocleg wspominamy bardzo miło, bo Panie zarządzające pensjonatem były bardzo miłe, w ośrodku jest kuchnia do wykorzystania, a na odchodne dostaliśmy gadżety (kalendarz i płócienną torbę).
Lunka jak widać zadowolona korzysta z normalnych (w jej standardach) warunków do spania do ostatniej sekundy, pewnie spodziewając się zajezdni podobnej do tej z dnia poprzedniego, po której pierwszy raz w życiu widziałam, aby psy jadły siedząc lub wręcz leżąc ze zmęczenia.
Drugi dzień przeznaczony był na Jagodną.
Podjazd pod sam niebieski szlak w Poniatowie, a dalej pieszo: kilkaset metrów ostro pod górę, a później spokojną, szeroką drogą z trasą na biegówki dociera się na szczyt. Po drodze bardzo żałowałam braku sanek lub chociaż jabłuszka, następnym razem trzeba mieć przy sobie. Idealna krótka trasa na zakończenie weekendu.
Nie ma opcji na ładnego orła. Człowiek leży to Luna liże i nie ma innej opcji.
No i dowód, że cała rodzina dotarła 😉