Lipawa: po zaparkowaniu i spędzeniu w niej 30 min. i krótkim spacerze z psami uciekliśmy. Pewnie teraz cześć blogerów zjechałaby mnie za ignorancję, ale wycieczki z psami to nie jest najlepszy moment na historyczne rozważania, choć jadąc kilka minut poza miastem obraz się nieco zmienia i można wątek rozszerzyć w nadmorskiej twierdzy. Betonowe konstrukcje naprawdę robią wrażenie, a przy tym mam wrażenie, że niedługo znikną w odmętach wody jak ma to być z Malediwami. W zajawce do Łotwy napomknęłam o infrastrukturze, i tak ze znakami kierującymi do najbardziej znanej w tej części atrakcji jest raczej słabo, choć faktycznie są. Natomiast jeżeli ktoś liczy na to, że dowie się czegoś o tym miejscu, na miejscu to się rozczaruje. Będąc maniakiem czytania tablic informacyjnych, byłam mocno niepocieszona, do tego możliwość wejścia wszędzie, czyli totalny brak, choćby elementarnego zabezpieczenia atrakcji turystycznej…. poza tym miejsce jest magiczne 🙂 (i tak jest właśnie z całą Litwą i Łotwą z jednej strony rozczarowanie z drugiej fantastyczne doznania estetyczne). Oczywiście bezwzględnym plusem całej sytuacji z „niezagospodarowaniem terenu” jest swobodna wejściówka dla psów wszędzie.
Tak zaczyna się gruntowy wjazd, zapowiadając że jedzie się w dobrym kierunku.
Wleźć można wszędzie i łazić po wszystko, stąd Pańciu na smyczy, bo baliśmy się że gdzieś wpadnie i łapy połamie. Mój brak komfortu psychicznego spowodował skrócenie zwiedzania i ruszenie dalej w drogę.
Herko był mocno zadowolony otoczeniem twierdzy podobnie jak i my i nawet rozważaliśmy nocleg w namiocie na klifie z cudnym widokiem na wzburzone morze na tle zachodzącego słońca… ale trochę spanikowałam widząc graffiti, sterty butelek oraz inne oznaki imprez w plenerze i pojechaliśmy dalej.