Nowa przygoda, nowe miejsca, nowa wycieczka – muszę kontrolować trasę!
Wpis będzie krótki, bo muszę przyznać że Góry Stołowe i Strzeliniec Wielki to nie jest najlepsze miejsce z psami. Postanowiliśmy się tam wybrać, bo nie byliśmy sami, a był z nami Marcelek, który nigdy nie widział tych specyficznych i niepowtarzalnych płaskich szczytów. Trasa miała być ciekawa, ładna, z atrakcjami, czyli lody, gofry lub frytki na szczycie), a do tego niezbyt męcząca mając na uwadze ostatnią wycieczce na Śnieżkę, ale o tym innym razem.
Typowe miejsce gdzie można zacząć trasę to Karłów. Jest tam wielki parking, gdzie można zostawić auto (płatny 10 zł oczywiście tylko gotówką) i można iść na schody. Każdy kto był wie dlaczego piszę o schodach i właśnie ten fakt, jak i konieczność krótkiego trzymania psów ze względu na wąskie ścieżki, szczeliny skalne i duży ruch turystyczny sprawiają, że wg. mnie jest to mało przyjazne miejsce dla psów. Jeszcze jeden malutki szczegół, sezon zaczyna się od połowy kwietnia, więc na wiele atrakcji na dole nie ma co liczyć i trzeba się na to przygotować, czyli wałówa i picie jadą z domu.
Przy planowaniu wycieczek polecam www.mapa-turystyczna.pl – moje nowe odkrycie 😀
Można tam wytyczyć sobie trasy i zobaczyć punkty widokowe, rozdroża, szczyty, czy schroniska. Ustawia się miejsca początkowe, końcowe, a nawet pośrednie i na tej podstawie wylicza się nam odległość i przewidywany czas wycieczki.
Tak jak poniżej, wygląda zdecydowana większość trasy, stąd moje wcześniejsze uwagi, choć niezaprzeczalnie jest pięknie i ciekawie.
Widoki cud miód, ale dla nas i dla psów męczarnia. No cóż nie zawsze musi być idealnie, a w między czasie zapewnimy trochę rozrywki dla wszystkich i przynajmniej kagańca nie trzeba mieć na pysku.
Na szczęście Marcelek był zadowolony trasą i rozrywkami zapewnianymi przez wujka.
Po drodze jest sporo punktów widokowych, ciekawych skałek, których kształty przypominają różne stwory, można się trochę powspinać i jest trochę śniegu (w Piekiełku jest zawsze, zawsze czyli do późnego maja) i błota, po którym można poskakać i się utytłać :p Są też tablice edukacyjne, więc można troszkę dzieciaki pomęczyć i potłumaczyć, na czym rzecz polega bezpośrednio na miejscu, a możne nawet postukuje to zainteresowaniem przyrodą, bo w końcu chodzimy po dnie prehistorycznego morza.
PS Wpis krótki, ale to dla Kamy, aby syna w akcji pooglądała. Będzie jeszcze na innych, jak już się pozbieram 🙂
Wiem, że blog o psach, ale chętnie częściej poczytam o wyprawach Marcelka z ciocią i wujkiem