Koniec z lasami i błotem pora na plażing! Wyspy brzmią właśnie jak plażing, więc jedziemy.
Najpierw przeprawa promem w Virtsu Sadam, chwila czekania i już płyniemy podziwiając widoki. Koszt za auto to 8,4 euro + po 3 euro za osobę, psy za free.
Z racji później pory zatrzymaliśmy się w innym miejscu niż planowaliśmy, mianowicie na polu kempingowym „Lounaranna Harbour Accommodation”. W ośrodku było mało ludzi, więc bez problemu wybraliśmy dogodne miejsce, gdzie nikt nie przeszkadzał psom, a w pobliżu był stół z ławkami, kran z wodą i łazienki (korzystaliśmy z tych dla płatników z przystani, jednak nikt nie miał do nas o to pretensji, a prysznice tam to cały pokój łazienkowy, więc było komfortowo). My nocowaliśmy w namiocie, ale dostępne są też domki i przyczepy. Na terenie ośrodka jest pomost i mała przystań (jak sama nazwa wskazuje), więc wieczorem miło się spaceruje. Jest tam też bar i wypożyczalnia sprzętów (jednak ze względu na zapach i potrzeby nie skorzystaliśmy, poza piwem oczywiście). Przyjęto nas tam bez problemów, a jeden z mocno zmiękczonych lokalsów zaczepił nas na psy i opowiedział o skomplikowanej historii Estonii.
Wszystko pięknie, ale gdzie są plaże. Postanowiłam zabrać psy i iść na przełaj, wzdłuż wybrzeża szukając plaży. Po chwili już było jasne: tu ich nie znajd. Więc mój plan na pobyt w tym miejscu diametralnie się zmienił z opcji 3 dni na jedną noc.
Następny poranek to piękne słońce ale bez upałów, mimo lipca, oddalenie od równika daje się odczuć, co nie zmiana faktu, że jest to idealny dzień na leżakowanie na plaży.
Poszukiwania zakończone fiaskiem, na Muhu ciężko nawet zbliżyć się do linii brzegu. Raj dla obserwatorów ptaków brodzących i innych żyjątek mokradeł. Piękna, dzika i niekomfortowa przyroda. Mimo mojego rozczarowania fajnie, że są takie miejsca. Oczywiście rozczarowana byłam tylko ja, bo psom nic nie przeszkadzało, za to miejsca te swobodnie nadawy się do tego, aby Herko chodził luzem i to bez kagańca.
Niestety nie udało nam się zobaczyć wszystkich dostępnych tu atrakcji, ponieważ nie są one osiągalne z pozycji samochodu, a trochę zabrakło nam czasu na całodzienne, piesze wycieczki i do tego bez gwarancji że trafimy, bo nie ma tu czegoś takiego jak szlaki, a mapy turystycznej też nie dostaliśmy, więc kierowaliśmy się tylko takimi:
Muhu to dużo dzikiej przyrody i piękne klify, cudowne miejsce na relaks.
Muhu zwiedzone to teraz dalszy ciąg poszukiwań podstaw wakacyjnego wyjazdu, czyli akcja plaża tym razem na Saaremaa.
Zaczęliśmy od samego końca- latarni na skraju wyspy.
Miejsce warte zobaczenia, bardzo spokojne i dające odetchnąć wielką przestrzenią. Jest tam muzeum militarne (pozbierane resztki z potyczek militarnych), restauracja i są też stragany, gdzie można kupić nietanie pamiątki.
Restauracja mimo posiadania monopolu na jedzenie, cenami nie zabija. Jest bardzo przyjemna i podaje świetne ryby, które można zjeść rozkoszując się kojącym widokiem z tarasu.
Wszystko pięknie ale plaży nie ma. Tu, wszędzie wybrzeża to albo klif, albo mazista, organiczna breja, albo kamole, więc dalej w drogę. Następne to miasto Kuressaare. Przyjemne, na niedzielny spacer z rodziną i lody, my jednak uciekamy.
Po długich poszukiwaniach udało się znaleźliśmy piaszczystą plażę na kempingu „Mändjala Camping”. Prysznice płatne, trochę na bakier z higieną, ogólnodostępne krany bez ciepłej wody ale była plaża i przyjemne bary plażowe. Ośrodek na tyle duży, że można wzdłuż wybrzeża znaleźć miejsce ciche i spokojne ale można też posłuchać muzyki przy barze lub pograć w siatkówkę. W wodzie dużo wodorostów, trochę jakby chodzić po dywanie ale za to woda bardzo ciepła, płycizna na kilkadziesiąt metrów wgłąb morza i niezwykły zachód słońca. Ośrodek jest mocno oblegany więc jest dużo ludzi i psów, nikt szczególnie się ich nie czepia, ale charakter Herka nie pozwala mu być luzem. Ośrodek położony jest w lesie i jest w nim wszystko, co potrzeba na wczasach, ale tych kempingowych i klimat taki jak pamiętam z wakacji sprzed 20-25 lat. Cena za namiot do 4 osób to 7 euro + jak chce się wziąć prysznic to 2 euro za każdym razem (ja jednorazowo musiałam wydawać po 4 euro, bo czas dostępu do ciepłej wody nie był wystarczający).
Zadowolona Lunka i niezadowolony Herko podczas wodnych zabaw.
Po wyleżeniu się i zbrązowieniu (w końcu to wakacje) udaliśmy się zwiedzać kratek meteorytu. Dla znawców pewnie to gratka, na nas zrobiła wrażenie tylko siła jaka musiała aż tak porozrywać skały, czyli jakieś 10 min. komentarzy, przyglądania się i koniec wycieczki- tak jesteśmy ignorantami.
I tu kończy się nasz przygoda z estońskimi wyspami. Został Tallin i powrót do domu.